
Przypomnijmy: wszystko zaczęło się od wpisu, w którym żołnierka narzekała, że została zbesztana za kolor ust – mimo że, jak twierdzi, nie miała na nich nawet balsamu. Zaznaczyła też, że sytuacja szybko się zmieniła, gdy przełożony „uświadomił sobie, gdzie siedzi i jakie będą konsekwencje”. To wystarczyło, by uruchomić całą machinę i zakończyć jej karierę w mundurze. Wojsko, zapytane przez dziennikarzy Faktu o ewentualne konsekwencje dla chorążego, odpowiedziało wymijająco. Zdecydowanie łatwiej było zająć się kobietą – i to od razu najsurowszą możliwą karą.
Matka kobiety zabrała głos i rozwiała wątpliwości w rozmowie z o2.pl: - Nie ma ojca pułkownika ani żadnych rodzinnych koneksji. Tego dnia córka miała służbę i pierwszy raz widziała chorążego, który miał pretensje o makijaż permanentny. Chciał, żeby go zmyła, co było fizycznie niemożliwe. O żadnych wpływach nie było mowy.
Matka wyjaśnia też, że wpis nie był próbą popisania się koneksjami, ale odpowiedzią na absurdalne żądania przełożonego, który chwilę później sam prosił o pomoc w załatwieniu różnych spraw.
To jednak nie koniec. Według relacji matki, wpis miał być prywatny, a jego publikacja to efekt działania kolegi żołnierki, który przesłał go do satyrycznego profilu. Rodzina twierdzi, że reakcja ze strony szefa Sztabu Generalnego, generała Wiesława Kukuły, była nieproporcjonalna. Jak podaje o2.pl, nie wykluczają pozwu za jego komentarz w mediach społecznościowych.
— Można było rozwiązać to inaczej, np. przez karę finansową. Ale karać usunięciem? Za wpis, który wyciekł bez wiedzy autorki? — pyta retorycznie pani Sylwia.