"Wychowałam się z Grzegorzem Braunem w jednym domu, od lat obserwuję przepoczwarzanie się tego niegdyś łagodnego, miłego blondynka w brutala o zaciętej twarzy, łatwo sięgającego po przemoc, okazującego pogardę wszystkim i wszystkiemu, co nie zgadza się z jego wizją świata" pisze na łamach "Tygodnika Powszechnego" Monika Braun, aktorka, nauczycielka akademicka, kulturoznawczyni, a prywatnie starsza siostra Grzegorza. I kontynuuje: "[Brat przepoczwarza się w] kogoś, kto przestał pytać (choć kiedyś pytał i chciał rozumieć), bo sam wie wszystko, a przynajmniej tak mu się wydaje, i czuje się desygnowany na sędziego innych. Takiego sędziego, który jednocześnie stara się natychmiast wymierzyć karę tym, którzy przekroczyli arbitralnie wyznaczone przez niego granice. Sędziego, który nie potrzebuje kodeksu (choć często powołuje się na dowolnie interpretowany kodeks boski), ale bezpardonowo rozstrzyga wedle własnych pojęć o dobru i złu. I nie waha się przy tym słowem i czynem upokarzać innych, mieszać ich z błotem, niszczyć ich życia zawodowe i prywatne.[...] Jestem jego siostrą i wstydzę się tego, co robi Grzegorz. Ranią mnie osobiście bezlitosne gesty i słowa, które kieruje do tak wielu osób. Nie godzę się też na to, by wciąż odbywało się to przy powszechnym przyzwoleniu (bo okazywane przez wielu oburzenie nie ogranicza dalszych jego aktów przemocy). Nie potrafię przejść do porządku dziennego nad stosowanymi latami poniżaniem i wyśmiewaniem ludzi oraz ich poglądów, pomiataniem tymi, których uznał za wrogów i adwersarzy. Nie mogę milczeć, gdy obiektem jego ataków są ci, których szanuję, z którymi się przyjaźnię, których podziwiam, a których on uznał za szkodliwie „innych” – kobiety, imigranci, Żydzi, ludzie o poglądach lewicowych i liberalnych, feministki, przedstawiciele społeczności LGBTQ, ateiści. To zresztą nie koniec listy tych, których chciałby usunąć z grona obywateli i wytępić na różne sposoby. [...] Strzegę zwykle swojej prywatności. Liczę jednak, że dzięki temu, co po raz pierwszy mówię publicznie, znajdą się tacy, którzy wyrażą głośno swą niezgodę – choćby miało się to skończyć kolejnymi obelżywymi słowami skierowanymi przeciwko szanującym wolność, dążącym do koncyliacyjnych rozwiązań, uznającym równość wobec prawa oraz ludzką podmiotowość, zgadzającym się co do tego, że wartością jest człowiek bez względu na religię, przekonania, płeć oraz wszystkie przypisywane mu czyny, skazy czy nawet występki – chcącym rozmawiać, a nie dyktować, porozumiewać się, a nie narzucać. Mam też mimo wszystko cień nadziei, że spadnie w końcu popyt na przemoc, znaną nam z tak wielu obszarów życia społecznego, rozprzestrzeniającą się jak zaraza, a która uprzedmiotawia wszystkich, którzy są jej poddawani, i że uczyni to odrobinę lepszą rzeczywistość, w której przyszło nam istnieć". Pełny tekst listu otwartego na łamach "Tygodnika Powszechnego" (link w tagu).
0.041129112243652