
Do dramatu doszło w Białogardzie w województwie zachodniopomorskim w 2017 roku. Pięcioletni Szymon bawił się na placu zabaw przy swoim domu. Ojciec, który co chwilę doglądał syna przez okno, w pewnym momencie stracił go z oczu.
Poszukiwania zakończyły się tragicznie — dziecko wpadło do nieczynnej studzienki, z której ktoś wcześniej ukradł pokrywę. W środku była woda. Mimo szybkiej reakcji ojca nie udało się już uratować chłopca.
Śmierć dziecka wstrząsnęła mieszkańcami całego miasta. Dla rodziców była to niewyobrażalna tragedia, ale dramatyczne chwile nie skończyły się na tym. Prokuratura postawiła rodzicom zarzut narażenia syna na niebezpieczeństwo utraty życia. Po procesie sądowym zostali jednak uniewinnieni.
Na ławie oskarżonych usiadła również pracownica białogardzkiego urzędu, odpowiadająca za gospodarkę komunalną. Według śledczych miała nie dopilnować zabezpieczenia studzienki. Po latach również ona została uniewinniona, co tylko spotęgowało żal rodziców, którzy do dziś mają poczucie, że władze miasta nie wykazały się ani empatią, ani odpowiedzialnością.
Rodzice zdecydowali się wnieść pozew cywilny przeciwko miastu, domagając się zadośćuczynienia za stratę dziecka. Matka i ojciec zażądali po 200 tysięcy złotych. Po wieloletnim procesie Sąd Okręgowy w Koszalinie wydał wyrok. Zasądzono 200 tysięcy złotych dla matki Szymonka i 100 tysięcy dla ojca. Fakt informuje, że sąd uznał ojca za częściowo odpowiedzialnego za tragedię, co przełożyło się na niższą kwotę odszkodowania.
Ojciec chłopca nie ukrywa rozczarowania decyzją sądu. Przyznaje, że strata syna to rana, która nigdy się nie zagoi, a pieniądze nie są w stanie zrekompensować tak ogromnego bólu. Zastanawia się nad złożeniem apelacji, bo uważa, że został oceniony zbyt surowo.
Mężczyzna podkreśla, że częściowo bierze winę na siebie, ale nie zgadza się z tym, by decyzja sądu w tak drastyczny sposób wpływała na wysokość zadośćuczynienia. Walka o sprawiedliwość dla rodziny Szymonka wciąż może się więc nie zakończyć.