Na palcach jednej ręki policzę nauczycieli, którzy potrafili przekazać jakąkolwiek wiedzę. O, trzy palce, przez całą edukację do końca liceum (kwiatki ze studiów to już inna bajka). Cała reszta albo dziamgała od czapy o swoim życiu prywatnym, albo mruczała pod nosem zastraszona, albo potrafiła powiedzieć tylko to, co już było w podręczniku, a czasem nawet tego nie. Żeby jeszcze podręczniki były dobre, ale to były praktycznie skompresowane fiszki pełne niedopowiedzeń. Najgorzej wspominam historię - wyobraźcie sobie, że musicie połapać się o co chodzi w "Modzie na sukces" po przeczytaniu streszczenia. Zero związków przyczynowo-skutkowych, chaos totalny, a ulubioną odpowiedzią nauczyciela na zadane pytanie było "to sobie w domu doczytajcie". Gdzie urffa doczytajcie, jak w podręczniku nie ma? W praktyce cała ta, tfu, edukacja wyglądała tak, że po powrocie do domu robiło się pracę domową i jeszcze nadganiało za nauczycieli. Wiedza w szkole nie była przywilejem, tylko karą, nie była też atrybutem, bo najważniejsze były oceny i klucz maturalny, co przekładało się na to, że laska w liceum nie potrafiła znaleźć Australii na mapie. Czasami myślę, że już lepiej by mi było nie spotkać tych dobrych nauczycieli i nie mieć porównania. Pardon za wylew jadu, ale #triggered.
@kitran22 Bo ostatni etap edukacji dopiął ostatni guzik. Jakbyś tracił chęć do życia na początku to ile osób by to kończyło?
Na tym polega proces edukacji w systemie pruskim, byś do końca nie zorientował się o co w nim chodzi, aż będzie za późno.
głównie cierpią na tym niestety młodzi chłopcy, bo system szkolnictwa jest zrobiony pod dziewczynki
Byłoby śmieszne jakby nie było prawdziwe.
Na palcach jednej ręki policzę nauczycieli, którzy potrafili przekazać jakąkolwiek wiedzę. O, trzy palce, przez całą edukację do końca liceum (kwiatki ze studiów to już inna bajka). Cała reszta albo dziamgała od czapy o swoim życiu prywatnym, albo mruczała pod nosem zastraszona, albo potrafiła powiedzieć tylko to, co już było w podręczniku, a czasem nawet tego nie. Żeby jeszcze podręczniki były dobre, ale to były praktycznie skompresowane fiszki pełne niedopowiedzeń. Najgorzej wspominam historię - wyobraźcie sobie, że musicie połapać się o co chodzi w "Modzie na sukces" po przeczytaniu streszczenia. Zero związków przyczynowo-skutkowych, chaos totalny, a ulubioną odpowiedzią nauczyciela na zadane pytanie było "to sobie w domu doczytajcie". Gdzie urffa doczytajcie, jak w podręczniku nie ma? W praktyce cała ta, tfu, edukacja wyglądała tak, że po powrocie do domu robiło się pracę domową i jeszcze nadganiało za nauczycieli. Wiedza w szkole nie była przywilejem, tylko karą, nie była też atrybutem, bo najważniejsze były oceny i klucz maturalny, co przekładało się na to, że laska w liceum nie potrafiła znaleźć Australii na mapie. Czasami myślę, że już lepiej by mi było nie spotkać tych dobrych nauczycieli i nie mieć porównania. Pardon za wylew jadu, ale #triggered.
Ciężko im. Lol
Nie rozumiem co wam w systemie nauczania nie pasuje, skończyłem szkołę i wszystko było dobrze.
Dziwne. Moja chęć do życia zniknęła dopiero z końcem szkoły.
@kitran22 Bo ostatni etap edukacji dopiął ostatni guzik. Jakbyś tracił chęć do życia na początku to ile osób by to kończyło? Na tym polega proces edukacji w systemie pruskim, byś do końca nie zorientował się o co w nim chodzi, aż będzie za późno.