Dramat lotu 243 z 1988 roku

22
Rok 1988. Lot 243, rutynowy kurs Boeinga 737, nagle zmienia się w horror. Podczas rejsu fragment górnej części kadłuba odrywa się, odsłaniając wnętrze kabiny na pęd powietrza i bezkres nieba. W środku tego piekła – kapitan Robert Schornstheimer, człowiek, który nie pozwolił, by strach go sparaliżował. 
źródło zdjęcia: Facebook (jest to kadr z filmu "Lot 243: Awaryjne lądowanie)

W obliczu przerażenia pasażerów i niesprawnej maszyny, zachował spokój, zimną krew i niesamowitą precyzję. To dzięki jego opanowaniu i refleksowi samolot, który w każdej chwili mógł się rozpaść w powietrzu, zdołał bezpiecznie wylądować.

Schornstheimer przez cały czas utrzymywał pełną kontrolę nad sytuacją – mimo hałasu, dekompresji i widoku otwartego nieba zamiast sufitu nad głowami pasażerów. Szybko obniżył pułap lotu, aby zmniejszyć różnicę ciśnień i zminimalizować dalsze uszkodzenia kadłuba. Wykorzystał swoją wiedzę i umiejętności, by wylądować na lotnisku – i zrobił to w zaledwie 13 minut od momentu katastrofalnej dekompresji. Trzynaście minut, w ciągu których ważyły się losy 243 osób na pokładzie.


żródło zdjęcia: Wikipedia

Niestety, jedna osoba – stewardessa Clarabelle „C.B.” Lansing – została wyrzucona z samolotu przez wyrwę w kadłubie i straciła życie. To była jedyna ofiara tego dramatu. Pozostali pasażerowie, choć poturbowani i wstrząśnięci, przeżyli. Przypisuje się to wytrzymałości konstrukcji samolotu, ale przede wszystkim opanowaniu kapitana Schornstheimera, który w momencie próby wykazał się wyjątkowym kunsztem pilotażu.

Historia, która porusza do dziś

Ten incydent stał się legendą w świecie lotnictwa – przykładem, jak wielką różnicę robi człowiek za sterami. Schornstheimer nie tylko uratował życie setek osób, ale też udowodnił, jak kluczowe w kryzysie są spokój, zimna kalkulacja i odwaga. To nie był cud. To był mistrzowski pokaz umiejętności pilota, który w krytycznym momencie udowodnił, co to znaczy być kapitanem samolotu i bohaterem.
0.060973882675171