Kiedyś, w jednym z magazynów, przeczytałem obszerny wywiad z Ozzym Osbournem, w którym opowiadał pewną zabawną historię. Nie pamiętam wszystkich szczegółów, ale sens był mniej więcej taki:
Gdy miał jakieś 14-15 lat, był niezłym rozrabiaką. Pił, palił, włóczył się po ulicy z podejrzanym towarzystwem, kradł. Któregoś dnia, razem z kolegami, włamali się do sklepu i zostali złapani. Sędzia wymierzył Ozzy’emu karę: albo 40 funtów grzywny, albo dwa miesiące więzienia. Rodzina błagała ojca, żeby zapłacił, ale ojciec kategorycznie odmówił i Ozzy trafił do więzienia.
Nie opowiadał szczegółowo, co tam przeżył, ale mówił, że to było okropne miejsce i bardzo mu się tam nie podobało. Był młody, głupi i pełen złości - obwiniał ojca za wszystko.
„Naprawdę szkoda mu było tych pieprzonych 40 funtów dla własnego syna?!”
Po wyjściu z więzienia i powrocie do domu Ozzy postanowił zostać muzykiem rockowym. Stwierdził, że szacunek na dzielni ten sam, dziewczyny też na takich lecą, a co najważniejsze - nie grozi to więzieniem. Zaczął pisać piosenki, grać w zespołach szkolnych i amatorskich.
Ale z ojcem nigdy się nie pogodził. Przez całe życie - kłótnie, napięcia, wyrzuty. Nie potrafił mu wybaczyć tych „pieprzonych 40 funtów”. Nawet po śmierci ojca nadal miał do niego żal.
A potem, po wielu latach coś w nim pękło. Nagle zrozumiał: niemal wszyscy jego dawni kumple trafili do więzienia albo nie żyli - zniszczeni przez narkotyki i alkohol.
On natomiast objechał świat. Ma ogromny dom, żonę, trójkę dzieci. Miliony sprzedanych płyt, miliony fanów. Przeżył mnóstwo niesamowitych przygód. I nadal żyje.
I to wszystko zaczęło się od tego, że nie spodobało mu się w więzieniu i postanowił żyć inaczej. Wszystko przez te pieprzone 40 funtów.
Czyli jednak ojciec miał rację?