Tonda Dickerson w 1999 roku pracowała jako kelnerka w niewielkiej kawiarni. Pewnego dnia stały klient, Edward Seward, zostawił jej napiwek - los na loterię. Tonda postanowiła go zachować… i to zmieniło jej życie. Okazało się, że trafiła główną wygraną: 10 milionów dolarów. Ale droga do spokojnego korzystania z fortuny okazała się długa i wyboista.
Najpierw do sądu poszli jej współpracownicy. Twierdzili, że skoro los był napiwkiem, a napiwki zwykle dzieli się po równo, powinni mieć prawo do części wygranej. Tonda wygrała ten proces.
Następnie pozew złożył sam Edward Seward, mężczyzna, który wręczył jej los. Utrzymywał, że zawarli ustną umowę: jeśli los okaże się wygrany, Tonda kupi mu pick-upa. I ten proces zakończył się po jej myśli - sąd stanął po stronie Tondy.
Prawdziwy dramat rozegrał się później, gdy jej były mąż porwał ją i grożąc, próbował wymusić wydanie pieniędzy z wygranej. W akcie samoobrony Tonda chwyciła za broń i strzeliła mu w klatkę piersiową. Mężczyzna przeżył, a sąd uznał, że jej działanie było w pełni uzasadnione. I tę sprawę Tonda wygrała.
Ale to nie był koniec. Na scenę wkroczył urząd skarbowy, domagając się jednej czwartej wygranej sumy. Sprawa zakończyła się ugodą. Tonda zapłaciła znacznie mniej, niż początkowo żądano.
Po wygranej firma loteryjna zaproponowała jej wypłatę w 30 rocznych ratach. Tonda się zgodziła - i do dziś otrzymuje swoją uczciwie zdobytą fortunę.
Jedno jest pewne: Tonda Dickerson to kobieta, która nie tylko wygrała na loterii, ale i w życiu. Z determinacją, odwagą i uporem przetrwała wszystko, co przyniosła jej fortuna. I jeśli ktoś zasługuje na szacunek, to właśnie ona.