Sprawa tancerek go-go trafiła do Inspekcji Pracy.

0

Według ich relacji w klubie funkcjonował system prowizji, który w teorii miał zapewniać wysokie zarobki. W praktyce wynagrodzenie zależało niemal wyłącznie od tego, ile klientek i klientów udało się namówić na zakup prywatnego tańca lub drogiego alkoholu. Byłe pracownice zwracają uwagę, że klub nakładał na nie presję sprzedażową oraz stosował kary finansowe, na przykład za brak zamówionego szampana, za zbyt małe „zaangażowanie” w obsługę gościa albo za opóźnienie w rozpoczęciu pokazu. Część kar miała charakter uznaniowy i nie była w żaden sposób ewidencjonowana.

Tancerki podkreślają, że formalnie nie były zatrudnione na umowę o pracę, choć wykonywały czynności typowe dla stałego personelu: obsługę klientów, występy o określonych godzinach oraz sprzedaż usług dodatkowych. W ich ocenie klub korzystał z niejasnych form zatrudnienia, aby uniknąć obowiązku wypłaty pensji i zagwarantowania podstawowych praw, w tym minimalnego wynagrodzenia, urlopu i ubezpieczeń.

Sprawa wpisuje się w szerszy problem funkcjonowania branży klubów go-go. W ostatnich latach organy ścigania prowadziły postępowania wobec niektórych sieci takich lokali, w których wykrywano przypadki nadużyć finansowych i kontrowersyjnych praktyk wobec klientów. Byłe tancerki wielokrotnie opowiadały o presji, rywalizacji, życiu w ciągłym stresie i konieczności osiągania wyników sprzedażowych niezależnie od realnych możliwości.

Zgłoszenie do Państwowej Inspekcji Pracy może być dla grupy gdańskich tancerek istotnym krokiem. Jeśli inspektorzy potwierdzą, że charakter wykonywanych obowiązków odpowiadał stosunkowi pracy, kobiety mogą uzyskać prawo do zaległego wynagrodzenia i świadczeń.




0.031810998916626