Główna, strona: 8408

Cały świat zatańczy przeciwko przemocy. "Miliard bitych kobiet to zbrodnia, miliard tańczących kobiet to rewolucja"




- Pierwszy raz w historii kobiety i mężczyźni w 200 krajach wyjdą na ulice, żeby tańczyć i protestować przeciwko przemocy - mówi w rozmowie z TOK FM Joanna Piotrowska (organizatorka). - Chcemy pokazać, że mamy siłę i będziemy robić wszystko, żeby natychmiast zmieniło się prawo i chroniło ofiary przemocy - tłumaczy. Kobiety, zatańczmy przeciwko przemocy! Kierowana przez Piotrowską Fundacja Feminoteka zaprasza dziś na akcję "Nazywam się miliard", skierowaną przeciwko przemocy wobec kobiet. Odbędzie się ona w 25 polskich miastach. Inicjatorką całego przedsięwzięcia jest Eve Ensler, feministka, autorka kontrowersyjnej książki "Monologi waginy", w której poruszała problem przemocy wobec kobiet. Akcję nazwała "One Billion Rising", (polska wersja to "Nazywam się miliard"), gdyż zdaniem Ensler na świecie miliard kobiet w ciągu swojego życia padło lub padnie ofiarą gwałtu. W 2011 r., po fali gwałtów w USA, napisała: Nieproszony fiut w naszym tyłku albo w pochwie nie jest ani odrobinę zabawny. Mam dość mówienia o gwałcie pięknymi słówkami. To trwało zbyt długo; byłyśmy zbyt wyrozumiałe. To nasza kolej, by gwałtownie domagać się uwagi.

Uwagę przykuć mają flash moby, które odbędą się w 200 krajach i 25 miastach w Polsce. Kobiety i mężczyźni będą tańczyć w rytm piosenki "Break the Chain". Dlaczego taniec? "Tańcząc rządzę swoim ciałem. Wspólny taniec wyzwala energię" - czytamy na stronie internetowej akcji.
"Ensler powinna dostać za to Pokojową Nagrodę Nobla"
Joanna Piotrowska, prezeska Fundacji Feminoteka, która koordynuje akcję w Polsce, uważa, że taneczna forma pozwala rozpropagować tę inicjatywę. - Liczyłam, że zgłosi się pięć miast, góra dziesięć. Jak zobaczyłam kolejne, byłam w absolutnym szoku - przyznaje. - Bardzo trudno namówić kobiety, żeby protestowały w swojej sprawie. Zwłaszcza te, które doświadczyły przemocy. Ta akcja jest nieprawdopodobna, Eve Ensler powinna dostać za to Pokojową Nagrodę Nobla - mówi Piotrowska.
W serwisie YouTube znajduje się nagranie z choreografią flash mobu:

Akcja odbywa się w walentynki. I nie jest to przypadek: - Chodzi nam o prawdziwą miłość i szacunek, a nie tylko kwiatki i bombonierki - podkreśla Piotrowska.
Jednak "Nazywam się miliard" to nie tylko taniec. - Chcemy pokazać, że mamy siłę i będziemy robić wszystko, żeby natychmiast zmieniło się prawo i chroniło ofiary przemocy - tłumaczy Piotrowska. W kampanię społeczną towarzyszącą akcji zaangażowały się m.in. Kayah, Kora Jackowska, Olga Frycz i Dorota Wellman. - Mam nadzieję, że to da siłę i odwagę innym kobietom, aby nie zgadzały się na to, co się dzieje. Mówimy w imieniu tych kobiet, które się boją i wstydzą. To nie one mają się wstydzić, tylko sprawca przemocy - wyjaśnia prezeska Feminoteki.
Zdaniem Urszuli Nowakowskiej, założycielki Centrum Praw Kobiet, takie akcje są potrzebne: - Ciągle za mało o tym mówimy, za dużo kobiet się wstydzi - przyznaje. Podkreśla jednak, że za takimi akcjami muszą iść działania, które rozwiążą konkretne problemy. - Prawo jest trochę lepsze niż jeszcze 10 lat temu, ale wciąż jest wiele do zrobienia - tłumaczy.
Zobacz film promujący "Nazywam się miliard" w Polsce:

Jest o co walczyć
- Kodeks karny kompletnie nie chroni ofiar gwałtu. Ustawa antyprzemocowa jest dobra, ale nie jest realizowana. 80 proc. wyroków za przemoc wobec kobiet to wyroki w zawieszeniu - wylicza Piotrowska. - Sprawcy są kompletnie bezkarni, czegoś takiego nie ma w Unii Europejskiej - dodaje. Feminoteka szacuje, że w Polsce przemocy fizycznej i seksualnej doświadcza od 700 tys. do miliona kobiet. Ofiary rzadko kiedy szukają pomocy na komisariacie czy w innej państwowej instytucji. Nieufność urzędników czy funkcjonariusze podważający ich wiarygodność powodują kolejną traumę.
- Jesteśmy dość konserwatywnym krajem, tradycyjnie postrzegamy role kobiet i mężczyzn. Naczelną wartością jest rodzina, a nie prawa człowieka - przyznaje Nowakowska. Dodaje, że myślenie o problemie zmienia się na niekorzyść kobiet. - Jeszcze w latach 90. mówiliśmy o naruszeniu praw człowieka czy przestępstwie. Teraz to "problem rodziny".
Zdaniem Nowakowskiej system nie jest wystarczająco skoncentrowany na ofiarach przemocy. Podkreśla, że wystarczy spojrzeć na statystyki, które pokazują raczej ułomność państwa, a nie zanikanie problemu: - Spada liczba niebieskich kart zakładanych przez policję, spada liczba wszczętych postępowań, jest więcej umorzeń przy mniejszej liczbie wyroków skazujących. Coś jest nie w porządku.
0.27216482162476